Wysypisko śmieci

 

              Miałam dzisiaj niewątpliwą przyjemność pojechac na... wysypisko śmieci. W Meksyku. Na Jukatanie, gdzie jestem od kilku tygodni. Ktoś miał resztki budowlane po remoncie, które trzeba było wywieźć pickapem, a ja miałam wolne popołudnie, więc takie trzy godzinki w drodze.

         

             Oczywiście,można było wyrzucić to gdzieś w krzaki, ale niektórzy ludzie po prostu lubią porządek, więc legalne , prawdziwe wysypisko przy jakiejś wiosce, i zrobiła się piękna wyprawa  w czasie i przestrzeni. Majowskie wioski – malutkie domki, w większości ... mówiąc delikatnie – zaniedbane, niektóre jeszcze w starym stylu – wyglądajace jak duże ule.

       Tutaj większość życia odbywa sie na dworze, więc w domu potrzebne są tylko miejsca na hamaki – bo śpi sie w hamakach, i... tyle. Życie towarzyskie, gotowanie itd. , tradycyjnie odbywa sie na zewnątrz. Nie chce się nawet zastanawiać, co z łazienkami, czasami lepiej nie wiedzieć. 

A dlaczego hamaki, a nie łóżka? Jak żyjesz w selvie, czyli tutejszej niewysokiej dżungli, to bardzo dużo istot chodzi, pełza, skrada się, niektóre są dość jadowite, i w hamaku jest chłodniej i bezpieczniej, tak po prostu. Pająki, węże i skorpiony, nie wspominając o innym robactwie mają utrudniony dostęp, ja to rozumiem. Brrrr... 

Więc te wioski z wąskimi uliczkami, czasami nawet bez asfaltu, mają ryneczki, boiska sportowe, urzędy i oczywiście kościoły, które dominują nad całym terenem. To tak jakby spotykały sie zupełnie rózne światy, nawet nie można ich porównywać, nie ma takiej skali. Smutne to, teraz i tak pojawiaja się coraz więcej prawdziwych domów, ale kiedyś?

             Jakieś sto, dwieście lat temu? Malutkie domeczki z patyków oblepionych gliną, i trzciną czy liśćmi na dachu, i potężne kościoły. Bez komentarza. 

                     Najciekawsze jest to, że generalnie ludzie są tutaj szczęśliwi, żyją z dnia na dzień, zarabiają na tyle, żeby przeżyc kolejny dzień, i muszą odpocząć, napić się piwa, zjeść chipsy, poleżeć w hamaku. Nie gonią, nie mają wielkiej potrzeby posiadania, czy sprzątania, luz. 

              Po drodze mijamy sisalowe pola. Kiedyś były tutaj potężne hacjendy, z ogromnymi obszarami uprawnymi agaw, z których wyrabia sie nie tylko tequilę, ale też sisal, czyli generalnie liny – był to świetny interes, kiedy potrzebowali ich na żaglowcach, i zanim wszedł w użycie nylon i takie tam inne ropopochodne. 

              I fabryki upadły, i ludzie stracili pracę, i cały styl życia, a potem przyszła rewolucja, i... ale to juz inna historia. Miało być o wysypisku śmieci, a wyszło o architekturze. ;-) 

       Czasami sobie myślę, że ten nasz świat, to takie troche wysypisko, pozostałości po minionych wiekach, biznesach i ludziach,  razem z sępami, które próbują jeszcze wyrwać cos dla siebie.

             Prawdziwe sępy są wbrew pozorom bardzo pożyteczne, bo zjadają pozostałości po żywych istotach. Czasami czuję, jakby przyglądały się pytającym wzrokiem – kiedy Twoja kolej...

               Te sępy metaforyczne... ja bym je omijała szerokim łukiem.





                                                                                                                                            Tutejsza

Komentarze

Asia pisze…
Dzieki za ciekawy opis życia z dala od Texasu. To była chwila na zastanowienia się nad szybkim życiem i gonitwie za wszystkim w US.

Popularne posty z tego bloga

Opowiesc o zeglarzu

Port Aransas

Na zaglach