Klatka
W naszej okolicy pojawiła się nowa rodzina szopów praczy, które owszem są słodkie i zabawne, ale niszczą i psują różna przydomowe rzeczy. Ponad rok temu, kiedy zjadały nam po kawałku dach, zrobiliśmy wielkie polowanie, czyli ustawialiśmy klatki z przynętą, łapaliśmy i wywoziliśmy jakieś 6-8 mil od nas. Złapaliśmy osiem, mamy nadzieję, że spotkały się na nowym miejscu.
A teraz znowu - mama i trzy młode, więc ustawiliśmy klatki, i... pierwszej nocy złapał się jeżozwierz i opos. O poranku otworzyliśmy obie klatki, i schowaliśmy się, żeby sobie poszły ale nie, siedziały. Po chwili na wyraźna sugestię, typu - przechylenie klatki pod katem 45 stopni, plus lekki hałas z tyłu - opos najpierw zsunął się, a jak już wypadł -powolutku odszedł w swoja stronę.
Jeżozwierz - nic z tego, nie miał najmniejszego zamiaru wychodzić, dopiero przechylenie, ze stukaniem i sugestiami głosowymi - powoli wyszedł z klatki, i-zaczął się rozglądać, próbował zeskoczyć z murka, ale się rozmyślił, potem baaardzo powoli, kiwając się na boki zaczął sobie iść, i bardzo powoli...wszedł do drugiej klatki. Zamienił swoje więzienie na trochę mniejsze...Pięć minut potem, po naszej stanowczej reakcji zdecydował się, że może jednak sobie pójdzie. Uff ...
Następnej nocy złapaliśmy dwa szopy pracze, jeden jeszcze siedząc w klatce, gdzie my byliśmy z metr od niego, wystawiał łapki, zgarniał kukurydze i zjadał, oba pojechały w nowe miejsce. Dzisiaj w nocy znowu opos, tylko jeden, wiec- otworzyliśmy klatkę, postukaliśmy w tył, żeby ruszył do wyjścia i pojechaliśmy do pracy, kiedy był w połowie drogi. Wieczorem, po upalnym dniu - opos leżał zwinięty w kłębek tuż przy wyjściu, bardzo smutny i zapewne spragniony, ale ciągle jeszcze w klatce, i nie chciał wyjść, trzymał się kurczowo łapkami, kiedy próbowaliśmy go uwolnić, w końcu poszedł sobie, nie spiesząc się zbytnio.
Tak sobie pomyślałam, że dostajemy trochę malutkiej stabilizacji, jedzenia, nawet jak siedzimy w swoim własnym gównie, i wiemy, że cos nas blokuje i ogranicza, to zapadamy się w siebie, zamrażamy, i staramy się tylko przetrwać... Nawet jak ktoś otworzy naszą klatkę, pozwoli nam odejść, wyjechać, czy wrócić do siebie - boimy się, trzymamy kurczowo swojego malutkiego więzienia - bo to już znamy, przyzwyczailiśmy się, może jest gównianie, ale - jakoś dajemy radę, prawda? Nie widzimy otwartej klatki, nowych możliwości i potencjałów - strach nas paraliżuje, przynajmniej ja tak mam... a wy?








Komentarze